sobota, 5 października 2013

Parkrun - epizod trzeci! "Potężne dęby z małych żołędzi rosną"

Było to wczoraj. :-) Ludzie tutaj mawiają, że sobota nie jest sobotą jeżeli nie pobiegnie się parkrunu. Niestety ja w każdą sobotę biegać nie będę... praca uniemożliwia mi to. Ale co dwa tygodnie może się uda.
Jaki był wczorajszy dzień...? Z jednej strony udany a z drugiej mniej. Postaram się to opisać pokrótce:-)
S t a r t:
Budzik zadzwonił o 7:45  i od razu wstałem bo czas naglił :-) Pomyślałem, że dwie kanapeczki z czekoladą wystarczą. Przy śniadaniu zdecydowałem, że w kierunku zawodów udam się truchcikiem. O 8:25 wyruszyłem. Teraz stwierdzam, że to trochę za późno. Po prostu rozgrzewka była intensywniejsza niż zakładałem :-) Z domu do miejsca startu mam około 6 km. Udało się zdążyć na czas a zmęczenia nie odczułem :-)


 W miejscu mety zostawiłem pas u wolontariuszy. Ze sobą zabrałem tylko barcod. No i jeszcze złapałem łyka wody;-) Na miejsce startu doszedłem w samą porę bo akurat była krótka informacja dla first timerów :-) Przebieg trasy, pomiar czasu, itd...  Potem jeszcze przemowa, że parkrun dzisiaj obchodzi swoje 9 urodziny. Bo właśnie dziewięć lat temu Paul Sinton-Hewitt wraz z 13 kolegami w pierwszy weekend października pobiegli na 5 km w parku Bushy w Londynie :-) Wczoraj odbył się tam 484 bieg. Rozrósł się do takiego stopnia, że biega tam często po  1000 osób!!" Mighty oaks from small acorns grow!" ( Potężne dęby z małych żołędzi rosną ). A na całym świecie odbywa się ponad 300 imprez tego typu. Dobra to tyle z ciekawostek :-)
W dzisiejszym biegu na Colwick wystartowało 166 osób. Z poza granic Anglii  był ktoś z Dani no i ja :-) Dzisiaj ustawiłem się w miarę na przodzie. W momencie startu byłem w pierwszej trzydziestce. Trasa wąska i żeby kogoś wyprzedzić tuż po starcie trzeba było się nieco nagimnastykować... Na szczęście później już nie było z tym trudu. Problemem był jedynie brak powietrza w płucach :P Bieg zacząłem szybkim tempem mniej więcej 4 min/km. Zastanawiałem się czy dam radę dotrzymać do końca na tym poziomie? Minął pierwszy kilometr i byłem mniej więcej na 15 lokacie. Ci przede mną biegli ostro i pomyślałem, że będzie ciężko z nimi powalczyć. Trasa bardzo przyjemna i praktycznie płaska. Były nieznaczne podbiegi i jak się okazało to ja na nich wydłużałem krok. A przy okazji doganiałem innych i wyprzedzałem. Czułem jednak, że to nie rozgrzewka bo zmęczenie się pojawiło. Dwa kilometry za mną a średnie tempo poniżej 4 min/km. W połowie dystansu dokonałem szybkiej analizy biegu i sił które mi pozostały. Chciałem utrzymać tempo jednak okazało się, że to raczej nierealne. Po trzech kilometrach jeszcze była szansa na 5 km w dwadzieścia minut... Jednak czwarty to zweryfikował. :-) Okazało się, że nie tylko ja osłabłem bo złapałem tam kilka osób i przesunąłem się jeszcze o kilka lokat. No i w końcu zegarek pokazał, że jeszcze tylko kilometr!! Jest dobrze. Nie myślę już żeby zwalniać ale przyspieszenia też już sobie nie wyobrażam. Bo skąd mam wziąć na to siły? Do mety niecałe tysiąc metrów a ja od jakiegoś czasu słyszę za sobą oddech oraz kroki(jak w horrorze). Nie odwracam się jednak... Pomyślałem, że zaraz ktoś mnie wyprzedzi i tyle... jednak nie chciałem do tego dopuścić :-/ Wyścig był na tyle zacięty, że czasem już wyprzedzał mnie cień biegacza ale na tyle odpierałem te ataki, że cień ginął. Zaczął się delikatny podbieg a  do mety może z trzysta metrów. Pomyślałem, że to jest ten moment kiedy pokaże na co mnie stać!! I pokazałem! Gość za mną też pokazał bo okazało się, że wyprzedziliśmy po drodze jeszcze jednego  biegacza. A za chwilę na metę wpadłem ja a dwie sekundy później mój towarzysz z czwartego kilometra :-) Podziękowaliśmy sobie za bieg i chwilę porozmawialiśmy. Ja założyłem pas i złapałem dwa łyki wody i ruszyłem dalej w trasę...! Okazało się, że zająłem 6 miejsce w czasie 20 minut i 19 sekund. Mam nową życiówkę na 5 km! Hura!! Ale nadal pozostał cel złamania 20 minut :-)

Powrót do domu spokojnym tempem i chciało by się napisać, że bez przygód...
A jednak... mniej więcej w połowie trasy do domu złapałem zająca :P Ech... co za pech. Ludzi sporo bo tuż obok przystanek autobusowy ;-) Szybko się podniosłem i ruszyłem w kierunku domu :-) Co poniektórzy przechodnie przyglądali się moim nogom i robili litościwe miny ;P A tam... :-)
przydał się telefon :p  szkoda, że takie zdjęcie zrobił :-)



No i to tyle :-)
To był dzień! :-) Mam tylko nadzieję, że obcierki nie przeszkodzą mi w bieganiu;-)

Z biegowym pozdrowieniem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz