poniedziałek, 2 września 2013

Szakal na obczyźnie czyli "Powracające przed oczami retrospekcje...." część piąta.

Siema siema :-)

W kocu zebrałem się by napisać ostatnią relację :-)
Ostatnia która się pojawiła dotyczyła Półmaratonu Chmielakowego w Krasnymstawie. Zakwasy długo trzymały i ledwo co zdążyły minąć przed następnymi zawodami. A te odbyły się trzy tygodnie po Chmielakach.
No to zaczynamy:
Lublin 2012.09.09
Niestety był to kolejny bieg do którego się nie przygotowywałem zbytnio. No chyba, że do treningów zaliczyć rozgrzewkę którą zrobiłem przed biegiem? :-)


Po powrocie z Chmielaków jakoś nie mogłem zabrać się za bieganie. Ale standardowo jeździłem do pracy i z pracy rowerem. Co dawało 36 km dziennie. No i dodatkowo w weekendy gdzieś tam robiłem przejażdżkę. No i tak mijały sobie kolejne dni i mijały... Aż w końcu pewnego dnia zostałem niemal, że zmuszony by odkurzyć buty biegowe. Zmuszony? Otóż wygrałem w pewnym konkursie pakiet startowy na pewien bieg oraz sportową koszulkę do biegania pewnej znanej marki. Jury urzekła rymowanka napisana przeze mnie. Teraz już dokładnie nie pamiętam jak to leciało. Konkurs polegał na tym, żeby napisać czemu chce się pobiec w pierwszym biegu z cyklu Dycha do Maratonu! Cały cykl składał się z czterech dych co w sumie daje czterdzieści kilometrów :-) Czyli prawie dystans maratonu.
Wierszyk brzmiał tak: "Daleka jest  droga do Lublina z Łodzi, jednak bieg po pięknym wschodzi przebyty dystans nam wynagrodzi", albo jakoś podobnie. Pakiet wygrałem chyba na dwa dni przed zawodami. Może to była jedna z przyczyn dla których postanowiłem nie robić treningu przed zawodami żeby nie nabawić się zakwasów.
Przyszedł dzień biegu. Była to niedziela. Bieg startował o godzinie 11:00. Wstałem jakoś przed 5:00. Choć ciężko mi się wstawało... Mimo tego, że dzień wcześniej skorzystałem ze wzoru matematycznego na wyliczenie odpowiedniej ilości złotego napoju jaką mogę wypić bym rano mógł legalnie poprowadzić auto ;-) ale zapomniałem skorzystać ze wzoru na wyspanie się...  ale dobra :-) Poranne rześkie powietrze rozbudziło mnie. Pogoda zapowiadała się ładna. Co to będzie, co to będzie, rosa wszędzie, rosa wszędzie... ;-) jak to co? Piękny słoneczny dzień! No i ruszyłem... Niedziela w tak porannych godzinach to idealny czas na podróż. Kilometry mijały mi bardzo szybko. Znalazłem czas na postój a na miejscu byłem chwile po dziewiątej. Biuro zawodów już czynne. Biegacze się rozgrzewali a ja poszedłem trochę poopalać się nad zalew.

 No ale jak już zaczęły robić się kolejki to i ja udałem się po odbiór pakietu. Jak się okazało zawody przerosły oczekiwania organizatorów i to znacznie. Nie przygotowali odpowiedniej ilości pakietów startowych, "medali" oraz czipów.... Ale mimo tego poradzili sobie z problemem :-)
Ja odebrałem przygotowany dla mnie pakiet startowy wraz z koszulką w rozmiarze XL ale oczywiście udało się wymienić na mój rozmiar. No to co? Zrobiłem rozgrzewkę, pogadałem z nowo poznanymi biegaczami. Pytali się co to za Szakale? Jak trafiłem na tak odległy bieg itd... Narzekali, że mało biegów w Lubelskim. No i przyszedł czas startu!
Ja ustawiłem się na samym końcu stawki gdyż wiedziałem, że nie będę walczył o dobry wynik. Oczekujemy na sygnał startu. Głośne odliczanie od dziesięciu... Pani Minister Mucha ma wystrzelić z pistoletu który tutaj nosi nazwę startera jednak to się nie udaje.  No ale w końcu ruszamy. Początek standardowo jak to we większości biegów... ciasno. Ale z upływem metrów robi się luźniej i przyjemniej. Udaje mi się przesuwać do przodu mimo iż wcale nie biegłem szybko :-) Poczułem wiatr w żaglach. Nawiązując do żeglujących na zalewie. Początek biegu prowadzi przez uliczki a tutaj sporo kibiców. Nieco oddalamy się od Zalewu Zemborzyckiego by za chwilę zrobić nawrót i przez cztery kilometry biec drogą równoległa do linii brzegowej zalewu. Głowa cały czas uciekała na lewo. Piękne widoki. Zalew a wokół las. Po drodze mijamy Kościół gdzie możemy liczyć na gorący doping od parafianów wychodzących z mszy. W okolicach 6 kilometra skręcamy w stronę zalewu by dobiec do Bystrzycy która prowadzi nas do Zalewu. Ostatnie trzy kilometry biegniemy ścieżką rowerową która prowadzi tuż obok zbiornika. Kilometry te pokonuję w 4 osobowej grupce. Dopingujemy się nawzajem oraz robimy zmiany jak w ucieczce na TdP. Do mety zostaje trochę ponad kilometr a ja czuję przypływ sił i zwiększam tempo. Udaje mi się wyprzedzić naprawdę sporo osób na ostatnich paruset metrach by w końcu wpaść na metę z czasem 47:28.



 Na szyję wędruje medal w kształcie puzzla.

Zaraz po mnie na metę wbiegają moi towarzysze. Gratuluję im oraz dziękuję za wspólny bieg. A następnie udaję się orzeźwić mgiełką wodną która tego dnia była bardzo oblegana.
W oczekiwaniu na dekorację organizatorzy przygotowali dla uczestników giętą oraz napój.

 Gdy już wszyscy dobiegli dekoracja oraz losowanie nagród oraz zapowiedź kolejnej imprezy!

I tak właśnie wyglądał mój ostatni start w zawodach.
Tęsknie za tym... ale mam nadzieję, że już niedługo gdzieś uda się pobiec. :-)
Powrót do domu minął dość szybko w  towarzystwie muzyki oraz pysznych paluszków których było sporo w pakiecie startowym.



To tyle!

Z biegowym pozdrowieniem!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz